To nie jest kraj dla starych ludzi (No Country for Old Men, 2007) jest filmem, który wydaje się świetnie odzwierciedlać założenia filozofii egzystencjalnej, co postaram się udowodnić. Ekranizacja książki Cormaca Mccarthy’ego jest pierwszym dziełem braci Coen, powstałym na podstawie powieści. Reżyserzy, konstruując swój film, zachowali idealne proporcje za pomocą środków wyrazu filmowego. Oszczędne dialogi, poetyckie i groźne zdjęcia oraz doskonałe aktorstwo, dopełniają się wzajemnie, tworząc thriller podszyty czarnym humorem. Specyfiką omawianego dzieła filmowego jest brak muzyki - zabieg, mający na celu wywołanie u widza wrażenia realności przedstawianej historii. Odbiorca dzięki temu ma poczucie, jakby sam brał udział w rozgrywających się wypadkach. Rytm filmu wybijany jest przez oddech, kroki, odgłosy miasta, wiatr, ładowanie broni oraz zdawkowe słowa. Cisza potęguje uczucie zagrożenia, wyobcowania, surowość przedstawionego krajobrazu. W świecie realnym, na co dzień przecież nie towarzyszy nam wciąż muzyka, tak więc wyłaniające się z ekranu milczenie ma być odzwierciedleniem prawdziwości ukazywanych faktów. Cisza ta pomniejsza znaczenie umowności świata filmowego. Interakcja pomiędzy ludźmi w filmie jest ograniczona do niezbędnego minimum, co również daje efekt poczucia wyobcowania.
To nie jest kraj dla starych ludzi przedstawia obraz Teksasu początku lat osiemdziesiątych i narastającej przestępczości związanej z handlem narkotykami. Oto starzejący się szeryf, Ed Tom Bell (Tommy Lee Jones) rozpoczyna historię od wspomnień „starych dobrych czasów”, kiedy to przedstawiciele władzy nie nosili przy sobie broni. Ludzie byli bardziej życzliwi aniżeli obecnie, mieli do siebie więcej zaufania i szacunku. Policja zajmowała się dbaniem o porządek na ulicach i pilnowaniem prawych obywateli. Rzadko kiedy ścigała przestępców oraz zorganizowane grupy przestępcze. Przynajmniej w wizji szeryfa.
To nie jest kraj dla starych ludzi opowiada o pościgu przypadkowego znalazcy dużej sumy pieniędzy Llewelyn’a Moss’a (Josh Brolin) przez Antona Chigurh’a (Javier Bardem). Bohater jest silnym, niezależnym mężczyzną, o czym świadczy jego specyficzna relacja z żoną. Znajdując pieniądze, decyduje się je zatrzymać, aby zapewnić sobie i żonie godną przyszłość. Moss nie zdaje sobie jednak sprawy z faktu, jak nieugięty i bezlitosny jest jego prześladowca. Można śmiało stwierdzić, iż jest on złem wcielonym, wyzutym z jakichkolwiek ludzkich uczuć. Zabija bez mrugnięcia okiem, czasem zupełnie bez powodu. Ma on jednak własne zasady, których nigdy nie łamie, jedną z nich jest czysty przypadek, jak na przykład jego ulubiony rzut monetą, od którego zależy ludzkie życie. Chigurh ceni ludzi, którzy również mają swoje zasady i trzymają się ich. Zamordowałby mężczyznę na stacji benzynowej, bo ten złamał zasady - chciał zamknąć sklep przed czasem. Człowiekowi udało się wygrać życie w rzucie monetą. Gdy na recepcji Anton pytał kobietę o miejsce pracy Moss’a, ta nie chciała udzielić mu informacji - bo takie są zasady - mimo, że prosił kilkakrotnie, za każdym razem odpowiadała „nie”. To cenił i dlatego, choć kobieta mu nie pomogła, nie zabił jej. Gdyby zdradziła mu lokalizację bohatera, z pewnością skończyłoby się to "rzutem monetą" i, być może śmiercią. Anton jest człowiekiem dążącym do raz wyznaczonego przez siebie celu i nic, ani nikt, nie jest w stanie go przed tym powstrzymać.
Perfekcyjnie oddał swą postać Javier Bardem, którego ruchy są niezwykle precyzyjne, żaden nie jest bezużyteczny, wszystko wykonuje idealnie, dokładnie w każdym calu. Doskonała kreacja aktora jest widoczna w jego postawie, mimice, a także wyczuwalna dzięki tembrowi jego głosu.
Llewelyn z kolei to prosty, ale pewny siebie, człowiek. Przypadek dał mu szansę lepszego życia i nie zamierza jej zaprzepaścić. Wierzy we własny spryt, którego zresztą mu nie brakuje i wojenne doświadczenie, dzięki któremu doskonale potrafi zacierać za sobą ślady. Kilkakrotnie uchodzi z życiem w starciu z Antonem, co daje mu jeszcze większe poczucie pewności. Spirala przemocy rozkręca się, urasta do coraz większych rozmiarów, a wszystko odbywa się w mechaniczny, chłodny sposób. Na koniec okazuje się, że Moss się przeliczył i ginie, jednak nie z rąk Antona, a Meksykanów, którzy od jego naiwnej i niewtajemniczonej teściowej, dowiedzieli się, gdzie będzie on przebywał.
Myślę, że analizując To nie jest kraj dla starych ludzi przez pryzmat filozofii egzystencjalnej, należy przede wszystkim wziąć pod uwagę postać szeryfa Ed’a Tom’a Bell’a. Tytuł odnosi się właśnie do tego bohatera i wypowiedzianych przez niego słów na początku i na końcu filmu – „Dziwne rzeczy się dzieją. Ludzie zatracili dobre maniery, a za tym poszło wszystko”.33 Szeryf nie jest w stanie podołać swym obowiązkom, nie rozumie ogromu przemocy i brutalności, z którą się styka. U Coenów stróż prawa jest bezsilny, nie widzi żadnego rozwiązania. Podobnie jak policjantka z Fargo wraca na koniec do domu, lecz, w przeciwieństwie do Murge, nie odnajduje w nim pokrzepienia. We śnie szeryfa, którego treść poznajemy w ostatnim ujęciu, to jego ojciec jest symbolem obowiązującego niegdyś systemu wartości, metaforą tradycji. Jednak ona przestała już mieć znaczenie, a przebudzenie jest nieuchronne i bolesne. Wydawałoby się, że nawet chłopcy w końcowej scenie, którzy z racji na swój wiek i niewielkie doświadczenie, nie powinni być jeszcze narażeni na zepsucie (na początku ofiarowują bezinteresowną pomoc). Wystarczy jednak zwyczajny, studolarowy banknot, wyciągnięty z kieszeni nieznajomego - Antona, by zmienić ich podejście do świata. Chłopcy nie tylko sprzedają swoją godność, zasady, ale dochodzi pomiędzy nimi do konfrontacji, której przyczyną jest podział pieniędzy.
Coenowie perfekcyjnie ujęli sedno filozofii McCarthy'ego – zło nie podlega żadnym racjonalnym zasadom. Jest ono częścią człowieka, zakorzenioną tak głęboko, że kultura ani cywilizacja nie mogą go oswoić. Chigurh jest tego zła uosobieniem, bawi go każda próba logicznego odwodzenia od wyroku śmierci, racjonalizowania i argumentowania. Zło wymyka się wszelkim teoriom, zasadom, wszystkim kodeksom, natomiast brnie bezlitośnie naprzód. Bracia opowiadają nam historię, z której wyłania się wstrząsający portret człowieka – pozostawionego samemu sobie, mającego wolność wyboru i, jakże często, skłaniającego się ku złu. Tę pesymistyczną, egzystencjalną przypowieść Coenowie dodatkowo wzmacniają charakterystycznym dla siebie igraniem z oczekiwaniami publiczności. Przetwarzając gatunkowe reguły, pozbawiają widza punktu zaczepienia, podstawy, na której mógłby się oprzeć, by poczuć „grunt pod nogami”. Ich dzieło nie jest klasycznym kryminałem, gdzie wszelkie czyny i motywacje są wyjaśnione według racjonalnej logiki, a detektyw pełni rolę osoby porządkującej rzeczywistość. Bracia pokazują w omawianym obrazie świat rządzący się specyficznymi zasadami - pewną ograniczonością, relatywizmem moralnym, swoistym absurdem egzystencji człowieka, a także jego wolnością. Gdy wybiera on walkę o dobra materialne, zapominając jednocześnie o wartościach moralnych i duchowych, pojawia się zło. Wybór ten stanowi niejako przyczynę zła, która prowadzi do tragedii bohaterów.
W filmie To nie jest kraj dla starych ludzi zło wyziera prawie z każdego kadru. Jednakże drugim motorem napędzającym akcję na ekranie, jest samotność. Wyobcowanie bohaterów w oscarowym dziele Coenów zauważalne jest w tym, jak już wspomniałam, że rzeczywistość nie przystaje do wizji świata postaci filmowych. Najbardziej oczywistą ilustracją owej alienacji jest szeryf Ed. Bohater chciałby żyć w świecie sprzed lat, gdzie, jak twierdzi, dobro zwyciężało zło, ludzie szanowali się nawzajem, a „dobre maniery” były na porządku dziennym. To one pozwalały żyć w spokoju, bez obawy o przyszłość swoją, własnej rodziny i świata w ogóle. Niestety wraz z ich zatraceniem, moralność stała się przeżytkiem. Z jej brakiem, w życie ludzkie wkracza zło i wynikająca z niego przemoc. Szeryf nie może, a zarazem nie chce utożsamiać się ze współczesną obyczajowością. Czuje się wyizolowany i samotny, wie, że nie udźwignie ciężaru, jaki na nim spoczywa. Tak więc decyduje się odejść na emeryturę, gdyż nie pasuje do obecnego świata. Również postać wykreowana przez Josha Brolina, jest wyobcowana na tej płaszczyźnie. W przeciwieństwie do szeryfa, który dostrzega i podejmuje próbę zrozumienia zmian w otaczającym go świecie, Moss żyje w innej wizji rzeczywistości. Według Llewelyn’a pieniądze, które znajduje, należą mu się bezsprzecznie. Traktuje je, jako swego rodzaju nagrodę za trudy dotychczasowego życia, pobyt w Wietnamie, ciężką pracę i brak radości życia. Bohater zachowuje się tak, jakby fakt przywłaszczenia przez niego ogromnej sumy brudnych pieniędzy, pochodzących z rynku narkotykowego, był etycznie wytłumaczalny i usprawiedliwiony. Właśnie w tym przeświadczeniu, oraz w przekonaniu Moss’a o jego niechybnym zwycięstwie nad Antonem Chirguh’em i pozostałymi członkami świata przestępczego, widoczna jest samotność postaci. Otaczający go ludzie, mimo, iż jest ich niewielu – żona i szeryf, dostrzegają absurd działania Llewelyn’a. Żądza pieniędzy nie tłumaczy kradzieży, bogactwo nie stanowi rekompensaty za doznane cierpienia. Również pewność, że sam jeden przechytrzy niezliczoną ilość zorganizowanych ludzi biznesu narkotykowego, stanowi dowód wyobcowania postaci Moss’a z realnego życia i zasad w nim panujących. Ale to jego świat, jego życie, które tworzy każdym swoim działaniem, kreując tym samym rzeczywistość osób z nim związanych. Warto zwrócić uwagę na fakt, że McCarthy w swojej książce uczynił z Llewelyn’a człowieka wahającego się z początku czy zatrzymać pieniądze. Coenowie pozbawili go jednak wątpliwości, co sprawia, iż postać staje się jeszcze bardziej wyalienowana.
Samotność dotyczy także, choć brzmi to nieco paradoksalnie, Antona Chigurha. Niesamowita „nieludzkość”, brak jakichkolwiek dobrych uczuć w tym człowieku sprawia, iż jest on postacią odrealnioną i wyobcowaną. Zasady, jakimi się kieruje budzą respekt w obliczu ogromu zła, jakie od niego emanuje i które czyni, mordując innych ludzi bez mrugnięcia okiem. Charakterologia postaci Chigurha, jako zła wcielonego nabiera u Coenów większego natężenia niż w powieści. McCarthy w kilku miejscach objawia bardziej ludzką twarz Antona. Przykładowo – w książce, gdy Chigurh zjawia się w hotelu by zabić Carsona Wellsa, oprawca wyjawia, iż zmienił go uraz, który zmienił jego punkt widzenia na życie. Czytelnik nie dowiaduje się, jaki był to uraz i w jaki sposób zaważył on na zmianie optyki Antona, jednak każe zastanowić się nad postępowaniem tego bohatera. Można się jedynie domyślać, że na przykład sprawił on, iż Chigurh zaczął sztywno przestrzegać swych zasad. Coenowie wyeliminowali z tej postaci to bliższe człowiekowi oblicze, kreując je na zbyt odległą i w efekcie – wyalienowaną. Bowiem żadna zdrowa istota ludzka nie może identyfikować się Antonem. Zabieg braci Coen miał być może na celu ulokowanie w omawianym bohaterze wszelkich lęków, jakie są głęboko zakorzenione w historii i kulturze. Można również zinterpretować sylwetkę Chigurha, jako nietzscheańskiego Nadczłowieka, w którym jednak jeden z trzech filarów zastąpiony został miłością do siebie, zamiast, jak mówił Nietzsche – miłością do świata. Pozostałe dwa filary opisujące nadczłowieka, a więc wola i samotność doskonale pasują do postaci, którą wykreował na ekranie Javier Bardem. Myslę, że Chigurh, uosabiając zło w czystej formie, jest nośnikiem upadku wartości i tego, co szeryf Bell nazywa zanikiem świata przeszłego.
Apokalipsa w wydaniu braci Coen zbliża się bardzo powoli, pełza, na co dzień wpuszczając w świat bohaterów nicość, absurd i pustkę. Nie nadciąga ona, jak przyjęło się w powszechnym wyobrażeniu, z wielkim hukiem. Widz obserwuje starania każdej postaci, które na swój sposób próbują podołać tej apokalipsie. Składają się na nie: ustalanie idiotycznych reguł, których człowiek się trzyma (Chigurh); próba ucieczki i rozpoczęcia nowego życia (Moss), czy wiara, iż „On kiedyś się odezwie” (Bell). Wszystkie te wysiłki skazane są na klęskę, nieuchronnie wpisaną w życie, które kończy się tak, jak świat bohaterów – "nie hukiem, ale skomleniem". Nie będzie przesadą nazwać ten film egzystencjalnym dramatem. Rzeczą o tym, jak świat, który kiedyś wydawał się zrozumiały, niepostrzeżenie stał się nieludzki i pozbawiony reguł. Owa konkluzja, podana w formie poruszającego dramatu połączonego z mrocznym thrillerem, nabiera wagi filozoficznej i metafizycznej refleksji. Coenowie dokonują cięcia w chwili, gdy zdesperowany widz usilnie pragnie płomyka nadziei, jak na przykład w przypadku Fargo. Jednak nic z tego. Pozostajemy sami wobec koszmarnego absurdu i ogromu zła. Tak, jakby bracia mówili: „Teraz wy zdecydujcie, co z tym zrobić. My nie wiemy.” I znów, egzystencjalna pustka osamotnienia wydziera odbiorcy niemy krzyk z gardła. Poprzednie filmy braci Coen przedstawiały świat posiadający drugą twarz, pod którą czaiła się makabra, a wszystko to podszyte było sporą dawką czarnego humoru. Widz śmiał się z nierozgarniętych bohaterów, lub niektórych epizodów, stanowiących pewnego rodzaju kontrapunkt rozładowujący napięcie. W To nie jest kraj dla starych ludzi tego brak. Film jest od początku do końca poważny, uczucie rozbawienia zostaje zastąpione przygnębieniem. Ekranizacja powieści McCatrhy’ego jest dziełem gorzkim, gdzie Coenowie ukazują jak dawny świat, w którym panowały jasne podziały etyczne, zanika, a w jego miejsce wkracza wszechobecne zło i brak uczuć. Po projekcji widz czuje się jakby dostał obuchem w głowę. Zupełnie jak oglądając Requiem dla snu Aronofsky'ego, lub czytając Cząstki elementarne Micheal’a Houellebecq’a czy Pianistkę Elfriede Jelinek.
Warto zastanowić się, jaki jest sens filmu No country for old Man. Dlaczego wizja świata u Coenów w tym jednym filmie pozbawiona jest tak znaczącej w ich twórczości ironii służącej do udźwignięcia ciężaru absurdu świata, a przeradza się w gorzki sarkazm? Czemu mroczny krajobraz zaniku wartości sączy się od pierwszej do ostatniej sekundy projekcji? Odpowiedzi może być kilka. Być może Coenowie chcą tym samym zwrócić uwagę na potrzeby duchowe człowieka, które ignorowane przeradzają życie w piekielną udrękę samotności. Biorąc jednak pod uwagę hipotezę, jaką jest obecność filozofii egzystencjalnej w twórczości omawianych reżyserów, skłonna jestem do szukania odpowiedzi u myślicieli tego nurtu, a przede wszystkim u Camusa. Myślę, iż interpretacja tego filmu poprzez pryzmat egzystencjalizmu daje prostą odpowiedź. Film To nie jest kraj dla starych ludzi będąc niezwykle pesymistycznym obrazem, każe uświadomić sobie, w jaki sposób ludzie radzą sobie w sytuacjach, gdy absurd i niesprowadzalność ludzkiego bytu do żadnej nadrzędnej funkcji wkracza do ich życia, ukazując im swe pełne oblicze. Obrazuje to, jak człowiek szamocze się, nie chcąc przyjąć i zaakceptować absurdu swej egzystencji. Gdyby bowiem nie szukał odpowiedzi, absolutu i zrozumienia, miałby czas oraz energię na konstruowanie swej własnej rzeczywistości i swojego własnego, indywidualnego i subiektywnego sensu istnienia. W momencie jednak, gdy nie potrafi stanąć twarzą w twarz z absurdem i ponieść jego konsekwencji, jego los staje się coraz bardziej tragiczny.
skomentowano: 2015-02-16 00:59:54 przez:
skomentowano: 2018-09-25 16:17:37 przez: Tomasz
Copyright © 2008-2010 EPrace oraz autorzy prac.